Ja nie wyjeżdżam... ja tu wracam...

W rozmowach i publikacjach powtarzają się refleksje, że Jelenia Góra wyludnia się, zostaje pustynia, a na niej – starcy i dzieci, które zresztą też wyjadą, kiedy tylko trochę podrosną. Że nuda, żadnej oferty dla młodzieży. Dziś - bezrobocie i bieda, a i perspektywy – czarne. Zdaniem młodych ludzi lepiej wyjechać do jakiegokolwiek wielkiego miasta, a jeszcze lepiej – zagranicę.

- Nie chcę polemizować z anonimowymi uwagami na granicy plotki – mówi Marcin Zawiła, Prezydent Jeleniej Góry. - Wolę mówić o konkretnych przypadkach, niż ogólnych odczuciach. Także dlatego, że te ostatnie wiele osób powiela bezkrytycznie. Z pewnością wszystkie (także duże - jak Łódź) miejscowości w Polsce borykają się z problemem migracji. Nie lekceważę tego, bo ta sfera problemów jest ogromnym kłopotem dla wszystkich samorządów w Polsce. Ale akurat w Jeleniej Górze jest ona relatywnie mniej odczuwalna, chociaż absolutnie nie można tego trendu lekceważyć. Namawiam jednak do postrzegania każdej, nawet trudnej – sprawy we właściwych proporcjach.

Problemem jest bezrobocie, ale... O ile w Jeleniej Górze utrzymujemy je w ryzach (aktualnie na poziomie 7,9 %), to przeciętna w krajach UE sięga ok. 11.3%., podobnie, jak przeciętna w Polsce, ok. 12,3 – 12,5%. Żeby nie być gołosłownym i mówić konkretnie o porównaniach, to w Wałbrzychu (mieście) wskaźnik bezrobocia wynosi 14,9%, a w powiecie wałbrzyskim – 29,7%. W Legnicy – 9,9%, na Dolnym Śląsku tylko we Wrocławiu jest nieco niższy, niż w Jeleniej Górze (5,3%). Takie są liczby, takie są fakty. Sytuację więc widzę tak – mamy problemy i sukcesywnie je eliminujemy. Nie lubię określenia „walka z bezrobociem”, bo nie podejmujemy trudnych czasami działań, by z czymś walczyć, ale by poprawiać życie konkretnym ludziom, którzy szukają zajęcia. Robimy wszystko, co możliwe, by tworzyć warunki do powstawania nowych miejsc pracy, bo taka jest rola samorządu.

Dobrze jest postrzegać wszystko we właściwych proporcjach. Dobrze jest też widzieć, że jedni ludzie wyjeżdżają, ale inni – pozostają i tu tworzą początki swoich zawodowych karier. A są i tacy, którzy porzucają wielkie miasta, (łącznie z Londynem) i wybierają Jelenią Górę. Wbrew potocznym wyobrażeniom nie jest ich wcale tak mało. Są wśród nich i tacy, którzy decydowali się na pełną samodzielność, i tacy, którzy chcą pracować w jeleniogórskich zakładach. W cyklu tekstów postaramy się ich pokazać i każdego z nich zapytać – dlaczego nie wyjechał, skoro wszyscy mówią, że to najlepsza opcja? Okazuje się, że w prawdziwym życiu – niekoniecznie. 

 

Mój pokój – mój spokój

- Kiedy wyjeżdżałam z Jeleniej Góry na studia do Wrocławia byłam na 150% przekonana, że to dla mnie „bilet w jedną stronę”, bo nie zamierzałam tu nigdy wracać – mówi Karolina Szkapiak, właścicielka biura architektonicznego SK - Architekci – Zawsze wiedziałam, że będę architektem, więc po jeleniogórskiej „budowlance” studia na architekturze były naturalną sprawą. Potem praktyki, staże, zdobywanie uprawnień i... cała moja koncepcja życia zaczęła się zmieniać. Miałam do wyboru – albo pracować najlepiej jak umiem na cudzą renomę dużego biura jakiegoś „architekta z nazwiskiem”, w którym przez lata będę „tą najmłodszą do wszystkiego mniej ważnego”, albo postawić na siebie. W takiej sytuacji – wybór był prosty. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji takiej decyzji, które wiązały się zarówno z ogromną odpowiedzialnością, jak i faktem, że nie będę pracowała w wielkich zespołach projektujących prestiżowe obiekty na skalę Polski. Ale za to będę pracowała samodzielnie i to jest konkret. Mój konkret. I jeśli wystartuję w konkursie do mniejszego projektu, to wygrana będzie moją satysfakcją A właściwie naszą wspólną satysfakcją – bo w biurze czasami pracuje po kilka osób przy jednym temacie. Stale też współpracujemy z innymi pracowniami projektowymi.

Efektem takiej współpracy jest m.in. wygrany przetarg na projekt na rewitalizację placu Kościuszki w Jeleniej Górze (niemal naprzeciw b. Pogotowia Ratunkowego przy ul. Wojska Polskiego), gdzie wróci i fontanna, i powstanie ogród różany, i znajdzie się miejsce na lepszy plac zabaw dla dzieci. To projekt wspólny z Martą Tarasewicz, z biura „Laab”, natomiast autorem koncepcji jest pracownia „Studium” z Warszawy. Efektem pracy biura SK Architekci jest też kilkanaście nowoczesnych domów jednorodzinnych, przy których architekt może trochę „poszaleć”, jeśli przekona inwestora do swoich pomysłów.  – Codzienność jest mniej kolorowa, niż wyobraźnia przed studiami – mówi K. Szkapiak – bo trzeba dopilnować procedur i papierów, użerać się z urzędami, szukać argumentów w rozmowie z inwestorem, by akceptował dobre, choć niekonwencjonalne rozwiązania. Ale to jest cena bycia architektem. Poza tym (prócz domów jednorodzinnych) staramy się także projektować większe obiekty, m.in. przebudowę stadionu w Kowarach, biurowiec „Taurona” przy ul. W. Pola, czy rewitalizację części założenia parkowego przy Domu G. Hauptmanna w Jagniątkowie.  

- Jeleniogórski SARP, którego Pani jest wiceprezesem prowadzi od lat konkurs na „Mister Architektury”, jakiego z laureatów ceni Pani najwyżej? – zapytaliśmy.

- Niezręcznie mi to mówić, bo... w ostatniej edycji tytuł „Mister” zdobył... mój projekt (we współpracy z arch. W. Drajewiczem), zrealizowany w Gajówce pod Mirskiem. To dom  w technologii „strawbale”, z naturalnych materiałów – drewna, gliny i słomy. Ale w okolicy Jeleniej Góry nie brakuje innych dobrych przykładów, choć nie wszystkie nowe realizacje nawiązują do naszego krajobrazu.

- Co jest kluczem do sukcesu zawodowego?

- Wiara w siebie z odpowiednią dozą skromności, koncentracja na wybranej przez siebie sferze pracy i zdobywanie możliwie wielu doświadczeń, szczególnie w pierwszym okresie pracy – K. Szkapiak mówi bez wahania. – I szukanie satysfakcji z pracy i pasji. Ja ją znalazłam także w prowadzeniu zajęć architektonicznych dla dzieci. Kiedyś na studiach ktoś rzucił taki pomysł, zaczęliśmy pracować w przedszkolach, a po przyjeździe do Jeleniej Góry postanowiłam to kontynuować i tak powstała akcja MALI-ARCHITEKCI (www.mali-architekci.pl) . Wprawdzie nie było lekko, bo musiałyśmy wyżebrać niektóre materiały, ktoś dał kawałki desek, ktoś inny -gwoździe, dzieci przyniosły druty i nakrętki i... zaczęliśmy budować. Domy na Marsie, aquaparki, itp. Dziś te dzieci, które kiedyś zaczynały z nami się „bawić” w Książnicy Karkonoskiej, czy BWA same teraz zaczęły nam zwracać uwagę na to, na jakiej wysokości są niektóre poręcze, gdzie są i jakie krawężniki albo jak brzydko pomalowane elewacje. Zaczynają rozumieć architekturę lepiej, niż wielu dorosłych. To przynosi niesamowitą radość. A – przy okazji – zostaliśmy zaproszeni z tym naszym pomysłem przez Ambasadę RP do... Tokio. Tam prowadziłam z japońskimi dziećmi z sierocińca warsztaty, których tematem były: regionalna zabudowa Sudecka i Domy Przysłupowe. To było ogromne wyzwanie – jak pokazać dzieciom, które nigdy nie widziały nic poza centrum Tokio zupełnie inne budownictwo, nieprzystające do ich kultury Ale się udało! A w październiku wracamy do JCK i naszych warsztatów z dziećmi z Jeleniej Góry. (www.mali-architekci.pl)

Pola Kijanka jedna z praktykantek w SK-Architekci, która uczestniczyła w tej rozmowie – jest jeszcze przed obroną pracy magisterskiej na Wydziale Architektury i Urbanistyki Politechniki Wrocławskiej,  choć już dłuższy czas współpracuje z biurem K. Szkapiak. – Tematem mojej pracy będzie z pewnością jakaś sprawa z Jeleniej Góry, lub najbliższych okolic – powiedziała. – Jeszcze nie zdecydowałam ostatecznie, ale nie szukam problemów i szans zbyt dalekich. Tu jest sporo do zrobienia, a warto, by efekt pracy magisterskiej związany został z miastem, z którego pochodzę. 

 

Jelenia Góra. Z przypadku i wyboru 

- Pierwszy raz w życiu zobaczyłam Jelenią Górę, kiedy przyjechałam tu na wakacje z koleżanką, 14 lat temu. To był przypadek, bo przecież mogłam pojechać gdzie  indziej. Ale potem – także poniekąd przypadek – sprawił, że przyjeżdżałam tu coraz częściej z rodzinnego Poznania, bez którego nie wyobrażałam sobie wcześniej życia, przecież tam jest cała moja rodzina – mówi Joanna Bartkowiak pracująca w Biurze Zarządu „ZORKI”. – Żyłam szczęśliwie w wielkim mieście, które ma całe spectrum rozrywek. Kiedy tu jechałam pierwszy raz, nie wiedziałam o Jeleniej Górze dokładnie nic. Nawet nie miałam żadnego wyobrażeń o okolicach. A dziś? Budzę się tu we własnym jeleniogórskim mieszkaniu, widzę przez okno Karkonosze, z okien biura „Zorki”, też je widzę. Gdybym tylko chciała, to po 10 minutach od wyjścia z domu mogę być w lesie. A czasami właśnie tak chcę. O to ma swoją wartość. Oczywiście Poznań jest moim miastem, ale... Kiedy tam jadę i odczuwam tłok, pęd i tumult, czego dawniej nie widziałam, a może nie odbierałam tego tak mocno. Łapię się na tym, że w Jeleniej Górze czuję się bardziej komfortowo. Jeszcze kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Przyjechałam tu z przypadku, ale zostałam – z wyboru. Wiem, że wielu Jeleniogórzan tęskni za wielkomiejską atmosferą, ale myślę, że głównie dlatego, że nie przekonali się na własnej skórze, jak ona może przytłaczać. Nie mają możliwości porównań. Ja mam, bo aż do końca studiów mieszkałam w Poznaniu i byłam przekonana, że się stamtąd nigdy nie ruszę.  Wyjechałam i znalazłam miejsce dla siebie.

- A praca?

- Zaczynałam jak zdecydowana większość, od konkursu i najzwyczajniejszej ze zwyczajnych roli referenta działu handlowego. Miałam jednak szczęście trafić tu na przełożonych, którzy byli naraz i wymagający, i wyrozumiali. Stawiali wysoko poprzeczkę, ale i pomagali mi się otwierać na rozmaite kontakty i problemy. To ułatwiło późniejszy, stopniowy awans. Myślę, że dobra „chemia” w takich relacjach „pracownik-przełożony” jest jednym z kluczy do osobistych sukcesów. Jednym, bo są też inne. Widzę to świetnie na przykładzie niektórych, niewiele ode mnie młodszych kandydatów do pracy w „Zorce”. Bywa, że zanim się wezmą za coś poważnego – skupiają się na dywagacjach, czy to jest w ogóle możliwe, i czy to im się opłaca? A to jest początek końca satysfakcji z pracy, w której (poza rodzynkami) trzeba czasami spróbować zakalca. Cenię ambicje u ludzi, bo bez niej trudno o postęp, ale myślę, że musi im towarzyszyć wyważona ocena własnych możliwości i umiejętności. Jeśli między tym nie ma właściwych proporcji, to jest najprostsza droga do rozczarowań i frustracji. Zawodowych i osobistych. Moja zajęcia służbowe są na tyle rozmaite, że nie muszę obawiać się rutyny i skostnienia, ale to wymaga samodyscypliny i uniwersalności. W pracy jest tak, że ma się tyle miejsca na przejawianie własnej inicjatywy, ile zaufania się zdobędzie wcześniej.

- Co można poradzić młodym ludziom, którzy zaczynają pracę zawodową i czują się co najmniej zawiedzeni, że praca – jeśli ją w ogóle zdobędą – nie jest ani twórcza, ani satysfakcjonująca?

- To, czy jesteśmy twórczy w pracy, zależy w niemałej części od nas samych. Naszej pozycji nikt za nas nie zbuduje, ale też nie tworzy się jej fanfaronadą i tupetem. Większość pracodawców wcześniej czy później dostrzega pracowników, którzy mają do swojej pracy i swojej firmy stosunek – w dobrym tego słowa znaczeniu – osobisty. I wcale nie chodzi o szczególne „poświęcanie się”, czy zarywanie nocy, ale o rzetelność na co dzień oraz takie postrzeganie swoich obowiązków, by można było coś zrobić lepiej, niż poprzednio.

- Wróci Pani do Poznania?

- Odwiedzam Poznań bardzo często, ale wracam do Jeleniej Góry, bo tu mieszkam, pracuję i się spełniam. A kiedy świtem, w drodze z Poznania wjeżdżam na przełęcz na Kapeli i widzę Kotlinę, miasto i góry, to nabieram przekonania, że naprawdę trudno o ładniejsze miejsce.

 

 

 

 

Kalendarz FB