Ja nie wyjeżdżam... ja tu wracam... (2)

Przedstawiamy Państwu młodych przedsiębiorców, dla których Jelenia Góra jest fundamentem życiowej kariery. A że takich osób jest więcej, ich sylwetki będziemy popularyzować.

Poprzednio przedstawiliśmy dwie firmy założone i prowadzone przez młodych Jeleniogórzan, którzy nie ulegli tzw. powszechnej opinii i uważają, że Jelenia Góra stanowi świetne miejsce do realizacji życiowych planów.

-  Jedni z nich wyjechali na studia, albo i później do pracy i wrócili. Drudzy postanowili tu studiować i zostać. – powiedział Marcin Zawiła, Prezydent Miasta. Spotkaliśmy się z zarzutami, że to jednostkowe przypadki. Nie lekceważę trendu migracji, dotykającego zresztą wszystkie miejscowości małe i średnie w Polsce, a i niejedną aglomerację. 

Trzeba mieć jednak świadomość, że aby młodzi zostali, lub przyjechali, musi być spełnionych kilka warunków, wśród których kręgle i multikino (pierwsze już powstało, mulikino jest w budowie) nie są najważniejsze, bo młodzi myślą o rodzinie, więc istotna jest sprawa żłobków, przedszkoli, opieki zdrowotnej nad dziećmi...

Jelenia Góra jest jednym z nielicznych, nie tylko na Dolnym Śląsku miast, gdzie od lat nie ma problemów z miejscami przedszkolnymi, można znaleźć dla dziecka opiekę w żłobku, a polityka ochrony zdrowia jest prowadzona tak elastycznie, by młodzi rodzice żyli w spokoju o zdrowie swoich dzieci.

W 2014 r. realizowane są trzy programy zdrowotne dla dzieci:

- program profilaktyki zagrożeń pneumokokowych dla maluchów od 24 do 36 miesiąca życia)

- program zapobiegania czynnikom ryzyka szyjki macicy dla dziewczynek w wieku 12 lat

- program profilaktyki i korekcji wzroku u dzieci (dotyczy uczniów klas pierwszych szkół podstawowych i gimnazjów)

Niezależnie od tego prowadzimy inne programy, w tym m.in. „NIE nowotworom u dzieci” (wspólnie z Fundacją Ronalda McDonalda), w ramach której od dwóch lat prowadzone są badania profilaktyczne, za każdym razem dla grupy ponad 200 dzieci.

Tylko na te cele wydajemy rocznie ponad 200 tys. złotych, choć nominalnie ochrona zdrowia nie jest w tym przypadku formalnym obowiązkiem Miasta. Uznajemy jednak te wydatki za część polityki prorodzinnej, której rozwinięciem w stosunku do rodzin wielodzietnych jest Jeleniogórska Karta Wielkiej Rodziny.

 

Jelenia Góra - miejsce na stabilizację

Beata Kochlewska i Izabela Stywryszko były koleżankami już w liceum, przyjaźniły się i później, pracowały razem lub osobno, ale z reguły w instytucjach finansowych. Dziś prowadzą Dom Kredytowy „INVEST” przy ul. 1 Maja w lokalu, który starsi mieszkańcy miasta pamiętają jako sklep z wyśmienitymi na owe czasy słodyczami.

- Dlaczego nie zdecydowałyście się wyjechać – tak jak koleżanki – do Anglii, USA...?

- Koleżanki, które tam wyjechały nie mają lepiej, niż my – odpowiadają zgodnie. – My możemy decydować o wszystkim, co dotyczy nas i naszej pracy. Mamy za sobą okres pracy w bankach, prywatnych firmach finansowych, jedna z nas – także w korporacji. Wiemy, jakie to wszystko ma plusy. I minusy. Nabrałyśmy doświadczenia zawodowego. I stać nas na to, by zaoferować naszym klientom rzeczywiście najlepszą usługę i najlepsze warunki, jakie są do osiągnięcia w ich sytuacji.

Duże firmy finansowe i banki działają trochę bezosobowo. To ogromne mechanizmy, mające swoje procedury, swoją inercję decyzyjną, w których pracownik, choćby najbardziej się starał, ma jednak ograniczone szanse wykazania przedsiębiorczości, czy okazania klientowi szczególnej pomocy. – To nie jest na pewnym etapie złe – mówią. – Ale nam przestało odpowiadać. Praca w korporacji też ma swoje dobre strony. Wprawdzie struktury korporacyjne bywają „wampirami energetycznymi” i pracujący tam ludzie muszą się podporządkować tamtejszym prawidłom nie na 100, a na 300%, ale... Wiedza, którą się dzięki temu pozyskuje, jest nieoceniona. My dojrzałyśmy już do samodzielnej pracy, do potrzeby indywidualizowania relacji z klientami. To jest możliwe w takich firmach, jak nasza.

- Skorzystałyśmy z dotacji Urzędu Pracy, bo z naszych własnych pieniędzy trudno byłoby założyć firmę. To spora pomoc, a teraz już naszym problemem jest, żeby tak ułożyć sobie relacje z naszymi klientami, żeby teraz i w przyszłości wszystko toczyło się przewidywalnie. My nie szukamy w pracy fajerwerków (choć oczywiście odrobina emocji zawsze się przyda), ale stabilizacji, bo w operacjach finansowych jest najważniejsza.

- Ile płaci klient za usługi waszego Domu?

- Nic, my rozliczamy się marżą z bankiem, a klient otrzymuje kredyt na takich warunkach, jak w banku, z tym, że załatwiamy za niego większość formalności i poszukujemy takiego źródła kredytu, który – z rozmaitych powodów – jest dla klienta najlepszy. Nie szukamy wysokich marż na incydentalnych transakcjach, a raczej umiarkowanych, przy rosnącej liczbie transakcji. Naszą jest sprawą, by pozyskiwany przez nas kredyt był najtańszy i najwygodniejszy, bo dobrą opinię naszej firmy tworzą przede wszystkim ci, którzy z naszych usług korzystają. I chodzi o to, by korzystali możliwie często i z pełnym zaufaniem. Wiemy z własnych doświadczeń jak niełatwe są czasami rozmowy potencjalnego kredytobiorcy z bankiem, jak trudno dostać kredyt na mieszkanie, kiedy przychodzi się „z ulicy” i ma niewielkie pojęcie i bankowych procedurach. A to już jest nasza sprawa.

- Jak duże pieniądze „przelewają się” przez „INVEST”?

- Spore. Są tacy, którzy chcą z naszą pomocą uzyskać kredyt na mieszkanie, na dom, albo i na hotel. Rekomendują nas i polecają ci, którzy już byli bądź są naszymi klientami. Założyłyśmy naszą firmę tuż przed wybuchem kryzysu w 2007 r., więc w możliwie najgorszym momencie, więc teraz może być już tylko lepiej. Mamy za sobą ekstremalne doświadczenia, posmakowałyśmy chyba wszystkiego, co może zepsuć apetyt firmie kredytowej, więc ta suma doświadczeń jest także rodzajem naszego majątku.

- Klienci wracają do was i opowiadają o swoich sukcesach, osiąganych m.in. dzięki pozyskanemu tu kredytowi?

- Owszem - (uśmiechają się) – czasami nawet dziękują nam za pomoc, w takiej szczerej, bezpretensjonalnej formie. To bardzo prawdziwe i wręcz wzruszające. Dostałyśmy kiedyś kawał schabu, a innym razem – swojską kiełbasę. Kotlety były znakomite. Ale – na serio – dla nas najważniejsza jest satysfakcja ludzi, którym udało się pomóc.

 

Nie wrócę do Warszawy, to byłby błąd

- Brakuje mi tu życia towarzyskiego późnymi wieczorami, spotkań przeciągających się do rana... Tego, co miałam w Warszawie na wyciągnięcie ręki - tutaj nie ma. Brakuje mi też większego grona znajomych, z którymi mogłam się spotykać, ale... Odkryłam, że Jelenia Góra jest arcyciekawym miejscem dla różnych spraw, a nigdy o niej w taki sposób nie myślałam. Wręcz odwrotnie – jako licealistka uciekałam stąd w każdej wolnej chwili, właściwie dokądkolwiek, byle dalej. Było dla mnie oczywiste, że po maturze moja noga nigdy tu nie postanie... Jelenia Góra była moim miastem od poniedziałku do piątku. Z musu.

Monika Chartmańska, dziennikarka pisząca teksty do kilku periodyków ogólnopolskich, współpracująca w kilkoma fundacjami, założycielka właśnej fundacji, która prowadzi m. in. portal „jeleniakobiet.pl”  nie ukrywa, swoich dawnych niechęci do Jeleniej Góry.

- Ale w 2010 roku, już po studiach i okresie pracy w Warszawie, zaczęłam szukać swojego miejsca w Jeleniej Górze – wspomina – i nie znalazłam. Jednak z różnych powodów, ponad dwa lata później – przyjechałam do Jeleniej Góry. Na początku było ciężko, ale też wtedy odkryłam, jak wiele można zrobić, żyjąc i pracując w Jeleniej Górze. Może bym tego nie dostrzegła tak wyraziście, gdyby nie okres studiów w Warszawie, kiedy na Wydziale Psychologii UW uczyli mnie najlepsi i najpopularniejsi wykładowcy – prof. Czapiński czy choćby dr hab. Dorota Zawadzka, czyli „SuperNiania” i inne znakomitości polskiej nauki, od których uczyłam się uważnego obserwowania świata. Studia to były dla mnie skrajnie trudne lata, bo studiowałam na dwóch kierunkach i pracowałam, by się utrzymać w nietaniej Warszawie. Dziś, kiedy odwiedzają mnie znajomi z Warszawy, to z reguły słyszę od nich: „jak tu tanio..., jak tu pięknie...”. Ja też to widzę. Dopiero teraz. Warto było wyjechać, by nabrać właściwego dystansu. I wrócić.

Ja przecież mogę wrócić do Warszawy. Bez problemów znajdę tam pracę. To znaczy – mogłabym wrócić, ale nie chcę. Uważam, że to byłby błąd. Tu jest świetne miejsce do pracy, można zrobić wiele w różnych dziedzinach, bo nikt wielu rzeczy wcześniej tutaj nie robił. Tu mogę pracować przy ciekawych projektach i... zrobić więcej. I dla siebie, i dla ludzi. Mogę tu mieszkać, pracując dla instytucji i firm z całej Polski. W tej chwili współpracuję z trzema gazetami i kilkoma ogólnopolskimi portalami,  prowadzę kilkanaście komercyjnych profili FB dla wielu firm, a mając dystans do stołecznego zgiełku, mogę skupić się na sprawach, na które w Warszawie nie miałam czasu. Dziwi mnie tylko, że ludzie tu są tak sfrustrowani i koncentrują się na pogłębianiu swoich frustracji, lekceważąc kapitalne osiągnięcia jeleniogórskiego środowiska. Wielu ludzi, z którymi rozmawiam, także młodych, którzy powinni choćby z racji wieku kipieć energią, szuka okazji do narzekań na Jelenią Górę. To na chwilę poprawia im nastrój, psując go innym, lecz nikogo nie rozwija w sposób konstruktywny. Narzekający są tacy... „nienaprostowani”... Trochę to deprymujące, że – kiedy zaczynam rozmowę – ludzie dążą wyłącznie do tego, by mnie przekonać, że tu nic nie ma sensu, a nie chcą usłyszeć innych (choćby moich) argumentów, że jednak jest inaczej. A przecież w Jeleniej Górze bywam na wystawach – malarstwa czy fotografii – które w Warszawie zrobiłyby furorę, a tutaj bywają albo zupełnie niedostrzeżone, albo złośliwie i małostkowo oceniane. Myślę, że – korzystając ze swoich kontaktów – niektóre z nich przeniosę do Warszawy i tam pokażę.

Chciałabym właśnie tym się zajmować – pracą na rzecz rozwoju jeleniogórskiego trzeciego sektora i aktywizacją tutejszego środowiska, przede wszystkim kobiecego, bo jestem przekonana, że tkwi w jeleniogórzankach mnóstwo dobrej energii, wiedzy i talentu. Właściwie już się tym zajmuję. Ale nie mam zamiaru pokazywać jeleniogórzanek tylko mieszkańcom Jeleniej Góry, bo zostaną „zadziobane” i oskarżane o to, że „się lansują”. Chętnie pokażę je w Warszawie, Krakowie, Poznaniu. A stamtąd przywiozę do Jeleniej Góry kobiety sukcesu, które będą mogły wesprzeć aktywne jeleniogórzanki. To zresztą jest droga skutecznej promocji samej Jeleniej Góry, bo przecież nie ma sensu przekonywać do urody miasta i regionu ludzi, którzy już tu są albo przyjechali. Lepiej zachęcać gdańszczan, warszawiaków czy torunian, żeby zajrzeli tu po raz pierwszy, bo wtedy będą powracać. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Także dlatego, że tu jest tanio, pięknie i... fajnie.

Tutejsze bezrobocie? To w pewnym sensie mit. Chociaż faktem jest, ze kiedy tu przyjechałam i szukałam zajęcia, pracę znalazłam od razu, lecz zaproponowano mi 1.200 zł pensji, więc nie wiedziałam, czy się rozpłakać, czy roześmiać. Wytrzymałam na tej posadzie kilka tygodni i znalazłam lepszą. Każdy, kto jest pewny swojej wartości, powinien umieć tego dowieść. Wtedy inni, którzy nie są tacy pewni swego, też będą mieli łatwiej. Ważne jest, by otaczać się ludźmi, od których możemy się czegoś nauczyć, którym chce się robić coś sensownego i pozytywnego oraz którzy umieją cieżko pracować. A takich ludzi nie brakuje. Również w Jeleniej Górze.

Moja fundacja prowadzi portale: dla seniorów www.seniorada.com.pl oraz www.jeleniakobiet.pl

 

 

 

Kalendarz FB