Ja nie wyjeżdżam... ja tu wracam... (3)

Przedstawiamy Państwu młodych przedsiębiorców, dla których Jelenia Góra jest fundamentem życiowej kariery. Staramy się przybliżać ich sylwetki, w tym nie tylko „rdzennych” jeleniogórzan. Piszemy też uczciwie, że nie wszystko im się w mieście podoba, a oni w swoich wypowiedziach wprost mówią - co powinno wyglądać inaczej.

 

Między Mirskiem, Londynem i Jelenią Górą

- Pracowałem 10 lat w restauracji w Londynie i doszedłem do wniosku, że nadeszła chwila na decyzję, czy zacznę pracować na swoje nazwisko (i swoje ryzyko), czy też będę do końca coraz lepszy – bo przecież będę coraz lepszy – pracując na konto innych. To nie jest sprawa porywu emocji, ambicji, czy jakiegoś nagłego przypływu entuzjazmu i wiary w siebie, bo w biznesie entuzjazm jest bardzo potrzebny, ale wiedza o podstawach branży – jeszcze bardziej. To realna ocena swoich możliwości i zamiarów. Zdecydowaliśmy więc, że otworzymy japońską restaurację w Jeleniej Górze. 

Nasi rozmówcy, Maciej Koszałka i Anna Rogala prowadzą japońską „Saori” przy ul. Górnej, raptem kilka kroków od ruchliwego deptaka, ul. 1 Maja. Pochodzą z Mirska. Zdecydowali się wrócić w rodzinne strony, choć nie do rodzinnego miasta, które nie jest niestety najlepszym miejscem na „japońskie eksperymenty”. 

- Mirsk jest miły, przytulny, ale za mały na tę branżę – mówi M. Koszałka. – Ta kuchnia jest na tyle egzotyczna, że potrzebuje większego potencjalnego grona gości. Mogliśmy spróbować swojej szansy w Londynie, bo tam przecież nie brakuje miejsca na takie pomysły. Jednak z różnych powodów uznaliśmy, że spróbujemy nie tam, a tutaj. Londyn przegrał, ale... żywimy duży sentyment do tamtej metropolii. Kiedyś zdecydowaliśmy o wyjeździe do Londynu i to była dobra decyzja. Teraz zdecydowaliśmy o powrocie do Jeleniej Góry i to jest też dobra decyzja. Nie ma w tym sprzeczności, to są po prostu inne etapy życia. Londyn to była świetna przygoda i nauka zawodu w praktyce. Ja – mówi Maciej - nie miałem nic wspólnego z zawodem kucharza, nawet wykształcenie nam zupełnie inne.. Tam zdobyłem wiedzę i doświadczenie pracując w takich restauracjach, więc zawdzięczam Londynowi tę szansę. Chciałbym ją jednak wykorzystać tutaj, choćby dlatego, że w Jeleniej Górze nie było do tej pory japońskich kuchni. A ja jej posmakowałem, dosłownie i w przenośni, bo także osobiście bardzo lubię te potrawy i miałbym pr4oblem, żeby wybrać tę, którą lubię najbardziej, chociaż... „chili men”, czyli makaron w ostrym sosie z krewetką, kurczakiem, itp. jadam chyba najczęściej.

Oczywiście, że widzę różnice na niekorzyść, bo w Londynie nie ma takiej sytuacji, żeby restauracja w porze posiłku czekała pustawa na gości. To jest tam zupełnie niewyobrażalne. Mniejsze, czy większe lokale są pełne ludzi, ale to jest sprawa innej kultury bycia, zupełnie innych obyczajów. Tam ludzie stale chodzą do lokali, a w Polsce tymczasem (bo przecież nie tylko w Jeleniej Górze) jeszcze nie ma tego trendu. Ale sytuacja się zmienia. I chcemy być jednymi z pierwszych, którzy tę zmianę dostrzegli i z niej korzystają. Mamy już swoich w miarę stałych klientów, przypadkiem wybraliśmy miejsca dla swego lokalu nieopodal budynku, który miał być galerią, a będzie hotelem z sieci „Hilton”. Spodziewamy się, że będą tam goście, którzy zajdą i do nas skosztować czegoś odmiennego, niż hotelowe, zapewne świetne, menu.

- Inna sprawa – mówi Maciej - że młodzi ludzie wciąż migrują w jedną i w drugą stronę, do Polski i na Zachód, więc stamtąd przywożą zwyczaj bywania w takich małych lokalach, jak nasz, serwujących oryginalne dania. Myśmy wrócili, wielu też wraca – na stałe, albo na jakiś czas. Oni są prekursorami zmian w stylu życia, a my będziemy odpowiadać na takie potrzeby swoją kuchnią.

- Kuchnia, to miejsce gdzie rządzi Maciej – mówi Anna. – On decyduje w sprawach całej oferty i przypraw, a że kuchnia to jest autorska sprawa, więc moje role są inne, komplementarne. Uznaję, że władza w kuchni jest niepodzielna. Maciej ma świetne pomysły, rozmaite doświadczenia kulinarne, bo pracował także w kuchni francuskiej, ale i jemu, i mnie bardziej smakuje japońska. Do niej więc przekonujemy jeleniogórzan i turystów.

Przy firmowych serwetkach na stołach leżą charakterystyczne pałeczki. – To naturalne, że podajemy je do japońskich potraw – mówią - ale można też jadać widelcem i nie jest to obraza obyczaju. Ale wielu gości sięga właśnie po pałeczki, by poczuć nie tylko smak potraw, ale też i „posmakować” tej techniki, także z ciekawośc.

- A „Saori”? – pytamy. – To nazwa potrawy?

- To kobiece, japońskie imię – pada odpowiedź. – Dobrze brzmi, ale też wpisuje się w jeleniogórską tradycję. W końcu kino „Marysieńka” nosiło swoją nazwę na pamiątkę imienia żony pierwszego kierownika, Marii, a „Zorka” w Cieplicach, to też imię kobiety, osoby bliskiej pierwszemu właścicielowi ówczesnej fabryki zabawek drewnianych.

 

Pozostaje życzyć Maciejowi i Annie, by ich „Saori” miało przyszłość podobną do „Zorki”.

 

Bowling Centrum – dobra zabawa nie tylko dla 30-latków

Cztery pełnowymiarowe tory z długą płytą zabiegową w tradycyjnej, sznurowanej kręgielni umożliwiają komfortowe amatorskie granie, ale też przeprowadzenie zwyczajnych zawodów na dobrym poziomie profesjonalnym. A do tego dwa duże stoły bilardowe, bar i wszystkie „drobiazgi” przypisane zwyczajowo nastrojowej kręgielni – to miejsce, którym w imieniu rodzinnej spółki zarządza Piotr Jura.

- Stworzyliśmy przy ul. Sobieskiego „Bowling Centrum”, bo w Jeleniej Górze takiego miejsca nie było – mówi. – Sam lubię kręgle, a musiałem jeździć z kolegami do Karpacza, czy Szklarskiej Poręb, albo i dalej. Wokół też wielu mówiło, że dobra kręgielnia w Jeleniej Górze znajdzie korzystny odzew, więc powstała. Można powiedzieć półżartem, że w procesie jej planowania posiłkowałem się „mechanizmem konsultacji społecznych”. Zanim zdecydowaliśmy o różnych sprawach stworzyłem fan page Centrum i przy jego pomocy przeprowadzałem sondy – co i jak należy w kręgielni zorganizować. Nie uchylam się od odpowiedzialności, bo to ja w ostatecznym rozrachunku wydaję pieniądze i ponoszę odpowiedzialność za wszystko, co się tu dzieje i co się będzie działo. Ale chciałem, by powstało takie miejsce, gdzie wszyscy goście będą czuli się dobrze. Pytałem więc, jak ono ma wyglądać i nierzadko korzystałem z życzliwych rad. Nawet gatunek piwa wynikł z tych „konsultacji”, bo wcześniej nie miałem pojęcia, jak ono smakuje. Ale skorzystałem z tej podpowiedzi i jest świetnie.

Pomysł kręgielni nie powstał tak sobie, znienacka. Dojrzewał we mnie cztery lata i cały ten czas podlegał zmianom. Wiedziałem, że tu powinna powstać kręgielnia, jednak musiałem do końca przemyśleć szczegóły. Mam trochę doświadczenia w takiej pracy, więc wiem, że w takich miejscach potrzebna jest życzliwość wobec gości, końskie zdrowie, dużo serca, siła i... cierpliwość. Słucham wszystkich uwag, z góry zakładam, że ludzie, którzy je do mnie kierują mają dobre intencje, ale to ja wybieram, z których mogę skorzystać, a z których raczej nie. Chcę, żeby to miejsce było przyjazne nie tylko dla nastolatków i ludzi do trzydziestki, ale także dla dojrzalszych. I małych dzieci. Zaszczepienie sympatii do kręgli jest ważne nie tylko z punktu widzenia biznesu. To po prostu ciekawa gra, przy której można się zaprzyjaźniać z innymi. Formuła naszej kręgielni nie jest zamknięta – chcę „rozpędzić” działalność podstawową, ale później chętnie bym organizował także imprezy charytatywne dla dzieci z domów dziecka, czy współpracował ze szkołami przy lekcjach WF. Jeśli w ramach WF uczy się – i słusznie – tańca towarzyskiego, to może znalazłoby się w siatce godzin także miejsce na kręgle? Musimy jednak najpierw okrzepnąć, a później poszukamy wszystkich okazji, by to miejsce otwierało się na rozmaite potrzeby.

Kiedy ktoś mnie pyta – dlaczego Jelenia Góra, skoro studiowałem i pracowałem w wielu innych miejscach, w wielkich miastach? – to mam prostą odpowiedź. Lubię właśnie to miasto. Jasne, że widzę wszystkie jego niedoskonałości, mniejszy wigor w porównaniu z Wrocławiem, gdzie studenci nadają rytm życia, lubią się bawić i dzięki temu jest bardziej kolorowo, ale... Przecież nikt nie zabrania jeleniogórskim studentom podejmowania inicjatyw. Każdy z nas żyje tak, jak chce. Jeden się cieszy życiem, a drugi – jak się komuś coś nie uda.

Bezrobocie tutaj? To rodzaj mitu. Znam wielu, którym Urząd Pracy udzielił środków na rozwój firm, na założenie firm, sam byłem stażystą PUP, więc wiem, że początki mogą być trudne i stresujące. Ale tamten staż nauczył mnie poruszać się i rozumieć rynek nieruchomości. To były ważne dla mnie miesiące. Wtedy zresztą było trudniej, bo pamiętam okres sprzed 5 – 6 lat, kiedy to ze względu na kryzys wszystko toczyło się wolniej. 

Jestem optymistą, ale nieprzesadnym. Kiedy coś planuję, to zakładam, że wszystko potoczy się trudniej, niż można przewidywać, bo wolę miłe rozczarowania, ale zawsze wierzę w ostateczny sukces. Ten, który wierzy, ma więcej motywacji, by walczyć o swoją wizję. A że wielu ludzi uważa, że powinni podzielić się swoimi frustracjami – to jest ich prawo. Tyle, że nie zwracam na to uwagi. Jeszcze nie otwarliśmy kręgielni, a tylko pojawiły się na portalach informacje, że będą cztery tory, to pierwszy „komentator” napisał pod tekstem: „Cztery? Tylko cztery??!! To lepiej było w ogóle tego nie budować”. I jak tu można kogoś takiego traktować serio?

Nie boję się konkurencji. W „Bowling Centrum” obowiązują ceny, które pozwolą nam utrzymać się na rynku. A jeśli powstanie więcej kręgielni, to tylko oznacza bardziej intensywną promocję tego sportu. Będzie dobra zabawa.

Kręgielni życzymy samych strików (dla mniej wtajemniczonych – „strik” – to zbicie kompletu kręgli za pierwszym rzutem)

 

 

 

Kalendarz FB